4425
środa, 31 sierpnia 2011
wtorek, 30 sierpnia 2011
Drzewo, dopóki rośnie, póki wydobywa się z głębin, nie napotyka przeszkód, scalone jest bowiem ze swym pożywieniem, pozostaje ze swoim pokarmem w nierozerwalnym związku. Rośnie tak długo, jak żyje. Pożywieniem jest mu ziemia. Wysysa ziemię, coraz głębiej i głębiej z niej czerpiąc. Nie jest jednak pasożytem. Nie zabija ziemi, pozwala jej tylko, by je sobą obdarowywała. Związek ich jest wzajemny, korzeń wdziera się w ziemię, by dostawać, ziemia przyciąga go, by móc dać.
Istnienie samo w sobie jeszcze nic nie znaczy, dopiero dawanie, ofiarowywanie nadaje mu prawdziwą wagę. U podstaw każdej "relacji", leży to, że dający jest bardziej zobowiązany, zobowiązanie dawcy jest głębsze niż tego, kto otrzymuje: nie potrzeba zobowiązuje go bowiem, lecz nadmiar. Prawdziwy przymus rodzi konieczność tego, co w nadmiarze, nie zaś potrzeba zapełnienia niedostatków. Ofarowujący bardziej potrzebuje obdarowanego, niż obdarowany swego ofiarodawcy. Głębsza jest zatem jego wdzięczność, duma i zwycięstwo. Na tym polega wytworność dawania, która stała się udziałem ziemi. Pełna żywotności i spokoju istota drzew kryje się w ich nierozerwalnej symbiozie z ziemią, która jest jednocześnie przyczyną ważnej ponad wszystko cechy drzewa: ich dwurodzajowości.
Bela Hamvas, "Drzewa"
niedziela, 28 sierpnia 2011
czwartek, 25 sierpnia 2011
środa, 24 sierpnia 2011
Tyraspol, stolica Naddniestrza, plac marsz. A. Suworowa;
na górze opricznicy Dmitrij Miedwiediew i prezydent Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej (separatystycznej) o wdzięczym nazwisku Smirnow
Naddniestrze polecam szczególnie dobrym idealistom i miłośnikom kołchozu (o mafijnej strukturze) celem weryfikacji pewnych subtelnych iluzji, społecznych rzecz jasna
na górze opricznicy Dmitrij Miedwiediew i prezydent Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej (separatystycznej) o wdzięczym nazwisku Smirnow
Naddniestrze polecam szczególnie dobrym idealistom i miłośnikom kołchozu (o mafijnej strukturze) celem weryfikacji pewnych subtelnych iluzji, społecznych rzecz jasna
wtorek, 23 sierpnia 2011
poniedziałek, 22 sierpnia 2011
Paul Klee, Highway and Byways , 1929, Oil on canvas,
Pierwotnym doznaniem podczas podróży jest tajemnicze rozszerzenie możliwości nie tylko pod względem jej kierunku. W zwielokrotnionym nagle świecie człowiek potrzebuje szczególnej trzeźwości umysłu, by nie stracić poczucia pewności siebie.
Postanowienie, że teraz uda się w kierunku Sycylii, jest czymś ubogim w porównaniu z ogromem możliwości i zawiera w sobie jakąś komiczną samowolę. Dlaczego akurat Sycylia? Ona jedyna? Tak, jakby ktoś z pełnego półmiska, na którym są owoce z całego sadu, wybrał jedną czereśnię zamiast zjeść wszystko. Właściwie trzeba by wysiadać na każdej stacji, wyszedłszy z budynku trzeba by iść we wszystkich kierunkach równocześnie.
Należałoby raczej zostać w domu, nawet nie wyglądać przez okno; krótka i niezawodna droga, by pożeglować dookoła wszechświata. Ale jeśli przekroczył próg, znalazł się wśród zwierciadeł i bawi go to, że wciąż zapomina: ze wszystkiego, z czym się spotyka, w tajemniczy sposób patrzy na niego własna zdeformowana twarz?
W domu poznajesz świat, podróżując zaś - samego siebie. W domu ciężar spada na ciebie, w drodze zaś na świat i zawsze to pozostaje nieznane, na co spoglądasz. Trzeba by podróżować tak, jak zwykł rozprzestrzeniać się ogień, od środka we wszystkich kierunkach, i, jak ogień człowiek strawiłby wówczas wszystko, co by napotkał po drodze - tak, żeby po skończonej podróży nie zostało za nim nic, tylko zgliszcza i popiół. Tymczasem to człowiek się spala, a świat wciąż kwitnie.
Béla Hamvas, "Kierkegaard na Sycylii"
Pierwotnym doznaniem podczas podróży jest tajemnicze rozszerzenie możliwości nie tylko pod względem jej kierunku. W zwielokrotnionym nagle świecie człowiek potrzebuje szczególnej trzeźwości umysłu, by nie stracić poczucia pewności siebie.
Postanowienie, że teraz uda się w kierunku Sycylii, jest czymś ubogim w porównaniu z ogromem możliwości i zawiera w sobie jakąś komiczną samowolę. Dlaczego akurat Sycylia? Ona jedyna? Tak, jakby ktoś z pełnego półmiska, na którym są owoce z całego sadu, wybrał jedną czereśnię zamiast zjeść wszystko. Właściwie trzeba by wysiadać na każdej stacji, wyszedłszy z budynku trzeba by iść we wszystkich kierunkach równocześnie.
Należałoby raczej zostać w domu, nawet nie wyglądać przez okno; krótka i niezawodna droga, by pożeglować dookoła wszechświata. Ale jeśli przekroczył próg, znalazł się wśród zwierciadeł i bawi go to, że wciąż zapomina: ze wszystkiego, z czym się spotyka, w tajemniczy sposób patrzy na niego własna zdeformowana twarz?
W domu poznajesz świat, podróżując zaś - samego siebie. W domu ciężar spada na ciebie, w drodze zaś na świat i zawsze to pozostaje nieznane, na co spoglądasz. Trzeba by podróżować tak, jak zwykł rozprzestrzeniać się ogień, od środka we wszystkich kierunkach, i, jak ogień człowiek strawiłby wówczas wszystko, co by napotkał po drodze - tak, żeby po skończonej podróży nie zostało za nim nic, tylko zgliszcza i popiół. Tymczasem to człowiek się spala, a świat wciąż kwitnie.
Béla Hamvas, "Kierkegaard na Sycylii"
wtorek, 16 sierpnia 2011
Soroki, Mołdawia
Bajka feministyczna
Dawno, dawno temu była sobie mała królewna, która umiała świetnie gwizdać.
- Nie gwiżdż - mówiła jej matka.
- Nie gwiżdż - powtarzał ojciec, ale dziecku dobrze szło gwizdanie i gwizdać nie przestawało. Minęły lata i mała królewna stała się kobietą. Teraz gwizdała pięknie. Rodzice się zamartwiali.
- Kto poślubi gwiżdżącą kobietę? - ubolewała zatroskana matka.
- No cóż - rzekł ojciec - postaramy się zrobić, co w naszej mocy. Oddam połowę swego królestwa i księżniczkę za żonę temu, kto zagwiżdże od niej lepiej.
Posłusznie ogłoszono wolę króla i wkrótce pałac wypełnił się gwiżdżącymi konkurentami. Powstał wielki hałas. Większość gwizdała okropnie, kilku dobrze, lecz księżniczka gwizdała lepiej i z łatwością wszystkich pokonała. Król był niezadowolony, ale królewna rzekła:
- Nic nie szkodzi, ojcze. Pozwól, że ja urządzę sprawdzian. Potem zwróciła się do konkurentów:
- Czy przyznajecie, że zostaliście pokonani w sposób uczciwy?
- Nie - ryknęli wszyscy. - Według nas były to czary lub jakaś sztuczka.
Lecz jeden z nich rzekł:
- Tak. Tak - powiedział - zostałem pokonany w sposób uczciwy.
Królewna uśmiechnęla się i zwracając do ojca wskazała mężczyznę.
- Jeśli mnie zechce - powiedziała - wyjdę za niego.
Suniti Namjoshi, "Feminist fables"
Bajka feministyczna
Dawno, dawno temu była sobie mała królewna, która umiała świetnie gwizdać.
- Nie gwiżdż - mówiła jej matka.
- Nie gwiżdż - powtarzał ojciec, ale dziecku dobrze szło gwizdanie i gwizdać nie przestawało. Minęły lata i mała królewna stała się kobietą. Teraz gwizdała pięknie. Rodzice się zamartwiali.
- Kto poślubi gwiżdżącą kobietę? - ubolewała zatroskana matka.
- No cóż - rzekł ojciec - postaramy się zrobić, co w naszej mocy. Oddam połowę swego królestwa i księżniczkę za żonę temu, kto zagwiżdże od niej lepiej.
Posłusznie ogłoszono wolę króla i wkrótce pałac wypełnił się gwiżdżącymi konkurentami. Powstał wielki hałas. Większość gwizdała okropnie, kilku dobrze, lecz księżniczka gwizdała lepiej i z łatwością wszystkich pokonała. Król był niezadowolony, ale królewna rzekła:
- Nic nie szkodzi, ojcze. Pozwól, że ja urządzę sprawdzian. Potem zwróciła się do konkurentów:
- Czy przyznajecie, że zostaliście pokonani w sposób uczciwy?
- Nie - ryknęli wszyscy. - Według nas były to czary lub jakaś sztuczka.
Lecz jeden z nich rzekł:
- Tak. Tak - powiedział - zostałem pokonany w sposób uczciwy.
Królewna uśmiechnęla się i zwracając do ojca wskazała mężczyznę.
- Jeśli mnie zechce - powiedziała - wyjdę za niego.
Suniti Namjoshi, "Feminist fables"
sobota, 13 sierpnia 2011
piątek, 12 sierpnia 2011
czwartek, 11 sierpnia 2011
Karpaty
Dziennik istnieje nie po to, żebyśmy zostawili po sobie ślad. Przeciwnie. W ciszy poranka czy nocy właśnie w tym może pomóc, żebyśmy się wyzwolili od siebie samych. Przychodzi mi na myśl Sylvia Plath, którą Anglicy otaczają dzisiaj taką czcią jak my Attilę Jozsefa... Sylvia była nieznaną amerykańską dziewczyną, kiedy zdobyła jedna z najważniejszych nagród literackich. Przyjechała z prowincji, odebrała nagrodę i czek, po czym zrobiła zakupy w domu towarowym. Weszła do hotelowego pokoju, mieszczącego się na czterdziestym czy pięćdziesiątym piętrze, i wyrzuciła przez okno wszystko, co kupiła. Tak trzeba, tak trzeba by było pisać dziennik.
Przyznam się, że ja też czuję subiektywność każdego mojego zdania. A jednak, jeśliby to było możliwe, wybrałbym jeszcze bardziej subiektywną formę. Ten artykuł miał być rozważaniem i okazją do wspólnego rozważania. Tak trudno jest sporządzić mapę procesów sejsmicznych i tak zupełnie obojętnie, gdzie się wsłuchujemy w ich szum. Liczy się nasza obecność.
János Pilinszky, "Dziennik liryka"
Dziennik istnieje nie po to, żebyśmy zostawili po sobie ślad. Przeciwnie. W ciszy poranka czy nocy właśnie w tym może pomóc, żebyśmy się wyzwolili od siebie samych. Przychodzi mi na myśl Sylvia Plath, którą Anglicy otaczają dzisiaj taką czcią jak my Attilę Jozsefa... Sylvia była nieznaną amerykańską dziewczyną, kiedy zdobyła jedna z najważniejszych nagród literackich. Przyjechała z prowincji, odebrała nagrodę i czek, po czym zrobiła zakupy w domu towarowym. Weszła do hotelowego pokoju, mieszczącego się na czterdziestym czy pięćdziesiątym piętrze, i wyrzuciła przez okno wszystko, co kupiła. Tak trzeba, tak trzeba by było pisać dziennik.
Przyznam się, że ja też czuję subiektywność każdego mojego zdania. A jednak, jeśliby to było możliwe, wybrałbym jeszcze bardziej subiektywną formę. Ten artykuł miał być rozważaniem i okazją do wspólnego rozważania. Tak trudno jest sporządzić mapę procesów sejsmicznych i tak zupełnie obojętnie, gdzie się wsłuchujemy w ich szum. Liczy się nasza obecność.
János Pilinszky, "Dziennik liryka"
środa, 10 sierpnia 2011
Iwano-frankiwsk
Kraj, który kloszardzieje (fragmenty)
Najpierw wszyscy ruszyli
na Jugosławię
poprzywozili tony magnetofonów
i innego chłamu
i nastała era wódki
naszej najbardziej stabilnej waluty
kraj który kloszardzieje
przemienia się w wielką popijawę
naród przypada do spirytonośnych źródeł
i w przerwach między łykami
jako tako załatwia swoje codzienne sprawy:
poczyna pijaków hoduje pijaków
musztruje pijaków częstuje pijaków
wybiera pijaków obala pijaków
zabija przez pijaków pijaków na drogach
kraj który kloszardzieje
spostrzega że znikają zwyczajne rzeczy:
otwory kanalizacyjne litery na postumentach
poszczególne elementy pomników z brązu
a z czasem i pomniki razem z postumentami
koleje przetopione na złom
rzeki zamienione w bagno
kraj który kloszardzieje
jak w śmietniku łapczywie szuka
jakiejkolwiek choćby narodowej idei
Wiktor Neborak, przełożyła Aneta Kamińska
Kraj, który kloszardzieje (fragmenty)
Najpierw wszyscy ruszyli
na Jugosławię
poprzywozili tony magnetofonów
i innego chłamu
i nastała era wódki
naszej najbardziej stabilnej waluty
kraj który kloszardzieje
przemienia się w wielką popijawę
naród przypada do spirytonośnych źródeł
i w przerwach między łykami
jako tako załatwia swoje codzienne sprawy:
poczyna pijaków hoduje pijaków
musztruje pijaków częstuje pijaków
wybiera pijaków obala pijaków
zabija przez pijaków pijaków na drogach
kraj który kloszardzieje
spostrzega że znikają zwyczajne rzeczy:
otwory kanalizacyjne litery na postumentach
poszczególne elementy pomników z brązu
a z czasem i pomniki razem z postumentami
koleje przetopione na złom
rzeki zamienione w bagno
kraj który kloszardzieje
jak w śmietniku łapczywie szuka
jakiejkolwiek choćby narodowej idei
Wiktor Neborak, przełożyła Aneta Kamińska
wtorek, 9 sierpnia 2011
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
żadnych szumów, żadnego poczucia winy i wstydu, ani powinności i obrzydzenia, w sumie nic. powolne odklejanie się od centrum dowodzenia, jeśli ono w ogóle istnieje. skąd więc to odczucie? skąd potrzeba sprawczości? i po co?
zatem klasyka:
Daremnie byłoby mówić, że istoty ludzkie powinny zadowolić się spokojem: potrzebują działania, a jeżeli nie mogą go znaleźć, stwarzają je sobie. Miliony skazane są na cichszy los od mojego i miliony w milczeniu buntują się przeciwko swemu losowi. Nikt nie wie, ile buntów – prócz buntów politycznych – fermentuje się w tłumach zaludniających świat. Kobiety uważa się na ogół za bardzo spokojne istoty, ale kobiety czuja tak samo jak mężczyźni; potrzebują ćwiczeń dla swych zdolności, pola dla swych wysiłków nie mniej, niż ich bracia; cierpią gdy są zbyt skrępowane, cierpią w bezwzględnym zastoju, jak cierpieliby mężczyźni; i ciasnotą umysłu grzeszą ich bardziej uprzywilejowani bracia, którzy twierdzą, że kobiety powinny się ograniczyć do gotowania puddingów, robienia pończoch, grania na fortepianie i haftowania. Bezmyślnością jest potępiać je albo śmiać się z nich, jeżeli starają się robić więcej albo nauczyć więcej, niż zazwyczaj wymaga się dla ich płci
Charlotte Brontë, Dziwne losy Jane Eyre, przeł. Teresa Świderska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, s.123
niedziela, 7 sierpnia 2011
sobota, 6 sierpnia 2011
Okolice Iwano-Frankiwska
Na Ukrainie kryz - mówi znajomy winniczanin - Kryz po całosci. A ty wierzysz w demokrację?!
Wyraz "polskość" nie jest wprawdzie dziwolągiem językowym (zapewne początkowo nim był), grozi mu jednak wplątanie w jakieś dziwolągi metafizyczne. Bo czyż Polacy stanowią jakiś odrębny gatunek genus humanum?
Niestety niejeden też raz Polacy wmawiali sobie, że istnieje taki gatunek ludzi, którego istotę stanowi jakoby polskość. A ponieważ differentia specifica odróżnia od wszystkich innych gatunków tego samego rodzaju, więc aż się prosiło o to, żeby zobaczyć swoją specyficzność na czarnym, lub przynajmniej na szarym tle Rosjan, Ukraińców, Niemców, Francuzów, Czechów itp. W ten sposób idea polskości, zamiast prowadzić do uniwersalizmu, do poczucia pełnoprawnej przynależności do rodziny narodów wzajemnie siebie wzbogacających, bywała brana w pacht przez nacjonalistów, głoszących zasady akurat odwrotne.
W czym dzisiaj katolicyzm większości moich rodaków mógłby przyczynić się do pogłębienia i oczyszczenia pojęć na temat polskości? Myślę, że katolicki uniwesalizm może istotnie dopomóc - z jednej strony - do uwolnienia samego pojęcia polskości od błędnych i niepotrzebnych skojarzeń gatunkowych, z drugiej zaś strony - do odkrywania tożsamości nie potrzebującej rywalizacji ani kontrastowania się z innymi, umiejącej radować się bezinteresownie cudzymi zaletami i osiągnięciami.
Jacek Salij OP
piątek, 5 sierpnia 2011
Babuszka sprzedająca lizaki przy wodospadzie na rzece Prut, Jaremcze
Rzeczywistość i mistyka to siostry. Dla wielu osób fakty stanowią granicę ludzkiego poznania. Ale fakty musimy "doprowadzić" do rzeczywistości. Ten sam temat jest inny w oczach Dostojewskiego i inny w oczach przypadkowego człowieka, czytającego popołudniową gazetę. Lecz wróćmy do literatury. Dzisiaj jest bardzo modne "emancypowanie" tekstów i czynienie z nich - jakby to była jakaś niemiernie skomplikowana rzecz - przedmiotu badań literackich. Ja w to nie wierzę. I to tak dalece, że wręcz uważam, iż ten sam tekst może być do niczego niczego i zarazem wspaniały. Posłużę się przykładem: zdanie Chrystusa "szczęśliwi, którzy płaczą" niewiele lub nic nie byłoby warte, gdyby pochodziło od Oskara Wilde'a. W tym przypadku byłby to jedynie wątpliwej jakości paradoks, raczej dobrze oszlifowane szkiełko niż prawdziwy diament.
János Pilinszky, "Dziennik liryka"
Rzeczywistość i mistyka to siostry. Dla wielu osób fakty stanowią granicę ludzkiego poznania. Ale fakty musimy "doprowadzić" do rzeczywistości. Ten sam temat jest inny w oczach Dostojewskiego i inny w oczach przypadkowego człowieka, czytającego popołudniową gazetę. Lecz wróćmy do literatury. Dzisiaj jest bardzo modne "emancypowanie" tekstów i czynienie z nich - jakby to była jakaś niemiernie skomplikowana rzecz - przedmiotu badań literackich. Ja w to nie wierzę. I to tak dalece, że wręcz uważam, iż ten sam tekst może być do niczego niczego i zarazem wspaniały. Posłużę się przykładem: zdanie Chrystusa "szczęśliwi, którzy płaczą" niewiele lub nic nie byłoby warte, gdyby pochodziło od Oskara Wilde'a. W tym przypadku byłby to jedynie wątpliwej jakości paradoks, raczej dobrze oszlifowane szkiełko niż prawdziwy diament.
János Pilinszky, "Dziennik liryka"
Żeby nie było żadnych nieporozumień, zjadłam owoc z zakazanego drzewa, z drzewa poznania, ponieważ tego chciałam. Wąż nie miał z tym nic wspólnego, nawet jeśli początkowo udawałam, że robię mu na złość. Z całą pewnością pamiętam, że śmiałam się, wkładając figę do ust.
Pamiętam też, że przestałam się śmiać. Figa miała słodki, trudny do określenia smak; jej miąż, mięsisty i włóknisty zarazem, wzbudzał mój niepokój. Co więcej, pełno było w niej pestek, które cicho chrześciły mi w zębach. Gryząc kęs za kęsem, czekałam aż zawali się niebo. ALe się nie zawaliło. Nie słyszałam najmniejszego pomruku Bożego gniewu; docierał do mnie jedynie szmer rzeki płynącej nie opodal.
"Ewa. Jej historia", Penelope Farmer, tłum. Jerzy Jarniewicz
Subskrybuj:
Posty (Atom)