poniedziałek, 11 lipca 2011


Howard przedstawił swój punkt widzenia. Zaprezentował im Rembrandta, który nie łamał żadnych konwencji, Rembrandta, który nie był artystą oryginalnym, ale raczej konformistą; poprosił ich, aby zadali sobie pytanie, co rozumieją przez słowo "geniusz" i wśród zakłopotanej ciszy zastąpił tak znajomy stereotyp buntownika, mistrza o ponadczasowej sławie, własną wizję - wizją Rembrandta jako zwykłego biegłego rzemieślnika, który malował wszystko, czego żądali jego możni mecenasi. Howard poprosił też studentów, żeby wyobrazili sobie urodę dzieła sztuki jako maskę nakładaną przez władzę. By spojrzeli na estetykę jako wyrafinowany język wąskich kręgów.
Obiecał im wykłady, które podważą ich własne przekonania o kompensacyjnym humanizmie tego, co nazywa się powszechnie "sztuką".
- Sztuka to mit Zachodu - oznajmił tak, jak to robił od sześciu lat - w którym szukamy ukojenia i poprzez który kreujemy samych siebie.
Wszyscy zapisali to zdanie.
- Czy są jakieś pytnia?
Odpowiedź była zawsze taka sama. Milczenie. Ale była to interesująca odmiana milczenia, właściwa najwyżej notowanym college'om zajmującym się sztukami wyzwolonymi. Milczeli nie dlatego, że nie mieli nic do powiedzenia - wręcz przeciwnie. Można to było wyczuć i Howard to wyczuwał; miliony niewypowiedzianych myśli wzbierały w tej sali, myśli czasem tak potężnych, że zdawały się telepatycznie tryskać, że studentów i odbijać od ścian. Młodzi ludzie patrzyli na blat stołu albo wyglądali przez okno, rzucali też Howardowi tęskne spojrzenia, co słabsi psychicznie rumienili się i udawali, że notują. Ale żadne z nich nie przemówiło. Odczuwali silny lęk przed kolegami. I co więcej, przed samym Howardem. Kiedy zaczynał przed laty prowadzić zajęcia dydaktyczne, próbował, zresztą niemądrze, wyzwolić ich od tego lęku - teraz dosłownie się nim delektował. Lęk oznaczał respekt, respekt - lęk. Jeśli nie budziło się tego lęku, nie miało się nic.

"O pięknie", Zadie Smith

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz