środa, 4 maja 2011


18.IX.   T e o k r y t   i   s p i r y t u a l i z m. Odczytałem ostatnio dwie znane mi z dawniejszych czasów "sielanki" - cóż za nieszczęśliwa nazwa! - Teokrytowskie, i oprócz rzetelnego zachwytu doznałem niemalże wstrząsu w związku z tym, że obecnie przeżywam nową fazę poniekąd "mistyczną" (no, powiedzmy: "paramistyczną"). Bo tu znalazłem piękno przedziwnie lotne, lekkie, niematerialne, osiągnięte bez odstąpienia o pół kroku od jak najbardziej konkretnego świata empirycznego. Ani źdźbła marzenia, a przy tym oderwanie się od gliny zupełne: ani śladu idealizmu, a czysta atmosfera światła, eteru. Cel ostateczny, jakim jest życie w świecie lepszym i czystszym, tu osiągnęto bez jakichkolwiek upiększeń, "ubłękitnień" rzeczywistości; wszystkiego dokonał sam twórca, od wewnątrz, a to w ten sposób, że jako widz - nastawiony estetycznie i z pełną wyrozumiałości sympatią - całkowicie i radykalnie stanął  p o z a  światem, który przedstawia. Poemat, na pierwszy rzut oka zdający się być wyłącznie odtworzeniem rzeczywistości, z drugiej strony jest jedną wielką eksplicytacją niezależności poety; jego   w o l n o ś c i  w zetknięciu z tą rzeczywistością. Będzie to brzmiało paradoksalnie, ale jest to, pod pewnym względem, skrajny, nieświadomy siebie ale zwycięski spirytualizm: poeta jest tu czystym duchem wystarczającym sam sobie, nie potrzebującym oparcia w żadnym tzw. "świecie" idealnym, duchowym; skupiony cały w tym jednym, bezwymiarowym punkcie, jakim jest "on sam", z tego punktu ogarnia empirię, i nie skalany jej dotknięciem, gra jej niezliczonymi elementami. Przy czym nie staje się ta empiria ani odrobinę widmowa; poeta  j ą   uważa za rzeczywistość, za obiekt; sam jest nieważkim "nic świadomościowym", którego rolą jest jedynie i wyłącznie  k s z t a ł t o w a ć.
   Jeżeli ta ta wspaniała, u Greków chyba nierzadka, postawa ani się bardziej nie rozpowszechniła ani przetrwała, to czy może nie dlatego, że taka samowystarczalność "przedmiotu punktualnego" poza empirią, bez oparcia o   n i c  absolutnie (o żadnego Boga, żaden absolut, ani duszę świata, ani świat idei, ani "ducha obiektywnego"), nie była do wytrzymania na dłuższą metę; że był to cud i chwila jak gdyby Wielkiej Łaski w dziejach ludzkości. W końcu trzeba jednak było poszukać owego oparcia; spirytualizm jak gdyby zsubstancjalizował się, stężał; ale właściwie chrystianizm i wszystko, co z niego wyrosło, to byłyby, przy tym ujęciu, koncepcje grubsze i - śmiesznie powiedzieć - bardziej materialne, coś jak mozolnie wypracowane i utrzymane  
s u r o g a t y   tego czegoś prostego, tajemniczego, doskonałego, co Grecy posiadali w formie skończonej.

Henryk Elzenberg, "Kłopot z istnieniem"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz