wtorek, 8 listopada 2011



Dla kobiety już samo pisanie jest aktem przemocy, ponieważ podmiot żeński nie jest podmiotem mówiącym. Tematem scenariusza, który napisałam na podstawie powieści Ingeborgi Bachmann "Malina", jest właśnie to, że kobieta, aby mówić, musi wynająć sobie podmiot męski, którym jednak nigdy sama nie będzie. I ostatecznie nie ma takiej przestrzeni, w której mogłaby mówić, dopóki nie zniknie w ścianie, jak to się dzieje u Bachmann. Mężczyźni w ogóle nie potrafią sobie tego wyobrazić, co to znaczy: mówić jak kobieta. Kiedy kobieta jednak to czyni, jest to pewne przekrocznie, swego rodzaju akt agresji. Dziwi mnie, że literatura kobieca nie jest bardziej nasycona przemocą. To upokorzenie, jakim jest pisanie utworu, który - by sformułować to z pewną przesadą - z góry skazany jest na pogardę, wywołuje we mnie ową agresję, którą bardzo dobrze potrafię rzutować na moje postaci. Któż zaprzeczy, że w społeczeństwie jest mnóstwo agresji, nawet jeśli stale znajduje ona ujście przez takie czy inne wentyle. Dlatego tak bardzo interesuje się przypadkami kryminalnymi - w końcu wszystkie moje książki to takie powieści kryminalne.
Obracanie się frustracji w agresję jest jedną z podstawowych zasad psychologii. [...] ... rozumiem to, tę nienawiść kobiet do siebie: kobiety karzą same siebie również za to, że przekraczają ustalone granice. Jedną usankcjonowaną społecznie formą wykonywania władzy przez kobiety jest wzięcie na siebie roli matki. Ale kiedy
tylko dzieło kobiety staje się agresywne i oskarżycielskie jak moje, zaraz jesteś megierą, nikim, kimś kogo najchętniej by się wymazało.

"W ogóle mnie nie ma..." z Elfriede Jelinek rozmawia Riki Winter, tłum. A. Kopacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz