czwartek, 15 grudnia 2011
Jako student prawa mieszkałem na stancji, gdzie próbowałem zgłębić filozofię prawa. Obok mieszkała samotna matka, dziewczyna z dzieckiem, które bezustannie płakało. Bóg jeden wie, co we mnie wstąpiło. Pewnego zimowego wieczora doprowadzony do ostateczności wpadłem do jej mieszkania, ona siedząc przy stole, szyła jakieś ubranka, dzieciak płakał. Wiadomo, za ojcem, oczywiście! Był tam jeszcze taki staroświecki piecyk na węgiel, rozrzarzony do czerwoności. Wyszarpnąłem dzieciaka z kołyski, podniosłem go prawą ręką za nogi, lewą złapałem za pogrzebacz, odsunąłem fajerkę i trzymałem go głową w dół nad żarem. Nie odezwałem się ani słowem, tylko patrzyłem na tę dziewczynę. Ona siedziała skamieniała, wyglądała jak swoja własna fotografia. Dzieciak też zamilkł. "Odkrycie nieba", Harry Mulisch
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz