sobota, 25 września 2010
***
*** Wielki Kanion, Krym
Chłodna, gładka powierzchnia przejrzystej wody przyniosła ulgę moim stopom. W godzinę zdołałem pokonać kilkaset metrów, ale potem wędrówka nabrała innego charakteru. Strumień zaczął płynąć szybciej, a wielkie płaty czy też wirujące wysepki piany mknęły z nurtem kalecząc mnie w nogi jak kamienie, gdy nie zdążyłem w porę uskoczyć w bok. Powierzchnia wody stała się nierówna, pojawiły się w niej zagłębienia i wybrzuszenia, które co prawda bardzo malowniczo zniekształcały widoczne na dnie kamienie, ale równocześnie wytrącały mnie z równowagi, tak że w końcu musiałem wydostać się na brzeg. Na szczęście tworzyły go tutaj wielkie, płaskie kamienie po których szło się niemal bezboleśnie. Potężny, ale przyjemny dla ucha szum rozbrzmiewał wśród otaczających mnie drzew, aż w końcu po kilku godzinach marszu wyszedłem zza zakrętu i zobaczyłem skąd ów hałas pochodzi.
Podział ostateczny, S.C. Lewis, s. 43
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz