poniedziałek, 15 listopada 2010
Marzy się nam jakiś czyn, jakaś rewolta. Jestem przekonany, że kiedyś dojdzie do takiej rewolty – może to są moje staroświeckie przekonania, ale myślę, że zaczniemy nie tyle kontestować totalnie świat, co szukać jakiejś niszy, gdzie lawina informacyjna nas nie dopada, w której nie musimy bezustannie reagować emocjonalnie na to, co właśnie do nas dociera. To scenariusz ucieczkowy, a może lepiej program jakiejś kulturowej partyzantki. Nie zdajemy sobie sprawy, w ilu takich partyzanckich sprzysiężeniach uczestniczymy każdego dnia, stawiamy opór, organizujemy się w różnych ruchach społecznych, przepędzamy „podjazdy” i emisariuszy kultury konsumpcyjnej, choć z drugiej strony nie możemy bez nich żyć, gdyż to oni rozpościerają magiczną powłokę obfitości dóbr, oni projektują naszą codzienność. To z nimi stale dziś „gramy”.
To Roch Sulima. Słowo "gramy" należy do innego języka. I przy nim można pozostać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz