czwartek, 6 stycznia 2011
trzej królowie
trzej królowie, 6 stycznia 2011, Puszcza Kampinowska
TAK W OGÓLE OBRAZY ZACZĘŁAM MALOWAĆ i kleić, gdyż w angielsko- i francuskojęzycznej przestrzeni Ameryki nie mogłam pisać po węgiersku. Początkowo miałam wspaniałe czyste wizje, z których stworzyłam pięć nieśmiertelnych dzieł, "Screwed up Script", tekstów podkręconych, rzeczy klasa, ale potem nagle się połapałam i musiałam zejść na aut. Nie było żadnej wątpliwości: pędzę co sił w odwrotnym kierunku, w kierunku czysto pobłyskującego Szaleństwa, wchłonie mnie, jeśli będę myślała dalej o tym, co odczuwałam. A swoich uczuć nie chciałam wyciskać, przeoblekać ich na powrót w myślenie. Miałam s w o j e s ł o n e c z n e w y ł a d o w a n i a i spalałam się jak zwój papirusu nasiąknięty oliwą, jak święte pożółkłe zwoje w dniach upadku Rzymu, albo jak cokolwiek innego, co nie tylko udaje spalanie, ale rzeczywiście płonie i płonęły moje sny w sosnowych lasach wokół jeziora Champlain, w indiańskich kanoes pachnących żywicą, w sercu utkwił mi grot paleolitycznej strzały, w prawym uchu miałam plusk pstrąga, w lewym poranny śpiew amerykańskiego drozda, albo wspomnienie balkonu domu z widokiem na wodę na plaży 203, gdzie J+J, to jest ON+JA rozmawialiśmy w czas gorących nocy w Vermont.
Judit Kemenczky, "Disagne i błysk emalii" z tomu Amerikai versek, tłum. Szczepan Woronowicz
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz